sobota, 5 marca 2011

Bezosobowa stolica bezguściA

Pociąg, trzy pociągi metra, kolejny pociąg, pięć minut spacerkiem z górki, dwóch sympatycznych hindusów, w końcu taksówka i jestem w hotelu. Czuję się jak baba bo nie potrafię zdecydować czy słowo zachwyt czy rozczarowanie precyzyjniej opisze pierwsze wrażenie jakie wywarł na mnie Londyn. Mimo wszystko jest dużo poniżej oczekiwań, głównie dlatego, że średnio widzę sens tego przedsięwzięcia. Rzekomo największe miasto w Europie a nie udało mi się zgubić i podejrzewam, że nie jest to tylko mój problem

.
    

     Domyślam się, że inwestorem był Anglik co budował dla Anglika i gdyby nie inny tym razem już głupi Anglik który wpuścił na wyspy rzesze ‘pracowitych’ obcokrajowców na pewno bym zabłądził. Ktoś kto mieszka tu całe życie raczej nie zadaje głupich pytań bo zna drogę, gorzej z przyjezdnymi co oprócz drogi nie znają również języka. Wówczas do rozmowy dodatkowo trzeba użyć rąk i wyobraźni co najwyraźniej nie jest po myśli amatorów cukru pod przykrywką czekolady. Na szczęście sieć komunikacji jest tak przejrzysta i logicznie opisana, że nie trzeba pytać o drogę i było by miło z ich strony gdyby nie fakt, że ogarnęli ten bałagan tylko po to, żeby z nami nie gadać. Nie prościej i taniej było by zamknąć tą przeklętą granicę?




     Muszę być zmęczony i marudzę bo przecież tyle milionów ludzi zachwycających się tym miastem po prostu nie może się mylić. Dobrze, że pada bo inaczej miałbym żal, że te tłumy zasłaniają mi widoki. Z dwojga złego wolę to ich ciepłe piwo bez gazu niż szwędaczkę pod prąd na złość niepotrafiącej się określić ławicy. Co oni się tak uwzięli na tą lewą stronę?

     Zostawmy więc Londyn bo mam już wystarczająco wrogów.


  

     Podoba mi się Birmingham, jest 8 rano i jakieś 100 razy mniej ludzi niż w Londynie czyli jakieś 100 mniej ludzi do wejścia mi w drogę bo w dalszym ciągu nie ogarniam tej lewej. W końcu widać trochę Anglii. Najpierw stary dworzec, do którego najlepiej pasuje mi słowo przytulny. Kilka metrów dalej miasto zasłania Galeria handlowa, żeby przypadkiem żaden dzikus nie zapomniał, że jest na zachodzie, obok kościół na wypadek jakby zostało coś kasy z zakupów a kawałek dalej Victoria square, gdzie trafię dopiero po pracy.


     Z początku nie rozumiałem idei budek telefonicznych stojących tak gęsto nawet w dobie wszechobecnych telefonów komórkowych, ale skoro przeciętny Anglik ma dwa, na jednym słucha muzyki, na drugim szpera w sieci wiec też bym nie wiedział z którego zadzwonić i w ostateczności wybrałbym tą budkę.




   

     Fontanny widziałem, pomniki widziałem, ludzi też już nie raz widziałem, ale mimo to jest ładnie.