niedziela, 16 maja 2010

Prości ludzie "Prostej pracy"

  Akcja fotoreportażu toczy się w Brzegu, niespełna 40 tysięcznym pseudo-spokojnym (czyt. nudnym) miasteczku położonym dokładnie w połowie drogi z Wrocławia do Opola. Takie właśnie położenie podzieliło miasto pomiędzy ludzi dojeżdżających do pracy zarówno do Stolicy Opolszczyzny jak i Dolnego Śląska. Mieszka tu też niewielka grupka pracujących na miejscu. Brzeg to chyba najlepsze miejsce na Świecie, w którym oprócz kilku zrujnowanych parków nie ma czego oglądać. Nie męczy, nie zachwyca, nie odrzuca a jednak w dziwny sposób przyciąga i łatwo nie daje o sobie zapomnieć.




   Areną zmagań naszych bohaterów jest przebudowywany fragment najstarszej w Polsce linii kolejowej - E 30, a sami bohaterowie to robotnicy budowlani, którzy przyjechali tutaj w delegację.

   Dla jednego z robotników - 60 letniego Andrzeja każdy dzień spędzony poza domem zaczyna się już o godzinie 3 nad ranem. Wtedy to sięga po pierwszego papierosa a resztkę czasu jaki pozostał mu do początku 10godzinnej zmiany postanawia spędzić na kuchennym taborecie. Wydaje się to dziwne bowiem w przypadku człowieka, który od prawie 30 lat pracuje w delegacji ciężko uwierzyć w problemy związane z wyspaniem się na nie swoim łóżku. Co więc nie pozwala mu dospać do rana? Diagnoza nie może być precyzyjna bo nikt nie nadał jeszcze łacińskiej nazwy tej śmiertelnej chorobie. Umiera się na nią dopiero w momencie, kiedy człowiek przyzna się, że jest chory. Na szczęście daleko mu do tego. Ręce pełne pulsujących żył, które zadomowiły się tam na dobre, zniszczona ciężką pracą twarz, porysowane, grube okulary, zza których wygląda obojętnie para matowych, nie wyraźnych  oczu - to cały Andrzej, zmęczony ale zbyt dumny by powiedzieć, że nie ma już siły.

   W momencie, kiedy Andrzej dogasza swojego trzeciego papierosa budzi się reszta. Nikomu się nie spieszy, czasu jest aż nadto, żeby przemyć twarz, ubrać się i wsiąść bezładu do służbowego busa, który po drodze na zaplecze budowy zatrzyma się jeszcze przy sklepie spożywczym. Starannie uwędzone w papierosowym dymie śniadanie je się w blaszanym kontenerze szatni, gdzie mocno posłodzona herbata musi zastąpić piwo z powodzeniem popijane na innych budowach. W tej ekipie każdy już swoje wypił, a ci, którym organizm jeszcze pozwala na łyk alkoholu muszą poczekać do fajrantu.


 Andrzej pracujący przy rozbiórce resztek instalacji w likwidowanym przejściu podziemnym,gdzie iskry z cięcia konstrukcji i promienie słońca na przemian oświetlają betonowy tunel.


   7 rano to czas podpisania listy BHP i przydzielenia zadań. Zespół złożony z cieśli, murarzy,  spawaczy i monterów nawierzchni kolejowych dzieli się na grupy, niestety nie według własnych upodobań ale wykonywanych zawodów. Każdy po cichu liczy, że nie przyjdzie mu robić z Dziubkiem, najmłodszym i niekoniecznie najbystrzejszym w ekipie, praca z nim to sprawdzian cierpliwości i tolerancji, jego wybujała wyobraźnie przechodzi wszystko, a nie stworzone historie (około 5 wersji każda) męczą znacznie bardziej niż powierzone zadanie. Dziubek zawsze miał szczęście, jak dostawał w łeb na dyskotece to co najmniej od 15 osób naraz a wychodził z tego co najwyżej z jednym podbitym okiem.




   Teren budowy składa się z 14 zróżnicowanych obiektów (5 wiaduktów, 3 przejścia pod torem  i  6 przepustów) rozrzuconych na 6 kilometrowym odcinku magistrali kolejowej. Jest więc w czym wybierać. Właśnie tutaj dostrzegłem paradoks 'zwykłego robola', który zna się tylko na swojej 'prostej' robocie. Nie  sposób wymienić nawet połowy czynności, które widziałem na tej budowie - od podstawowych prac konserwatorskich, murarskich, torowych po żmudne izolacje i skomplikowane zbrojenia konstrukcyjne.




   Pracuje się tu w przeplatanych cyklach zjazdowych  - od poniedziałku aż do czwartku następnego tygodnia, średnio po dziesięć godzin dziennie (wyjątkiem są niedziele 8h i dni zjazdowe około 6h).  Nawet doświadczeni pracownicy mają dość już w piątek, kiedy to przeciętny 'Kowalski' podświadomie przekłada co tylko się da na poniedziałek,  na  remontowanym peronie pojawiają się studenci wracający na weekend do domów, a im zostaje jeszcze 6 dni pracy. Atmosfera poprawia się dopiero w niedzielę, mniej godzin do przepracowania a i termin powrotu do domu robi się coraz bardziej namacalny. W niedzielę czas inaczej płynie, wydaje się jakby nikt nie chciał zakłócać specyfiki tego dnia, nawet  praca jest lżejsza.




   Ta budowa to barwne mrowisko, budzone o poranku rykiem ciężkich maszyn, zlepek charakterów, osobowości i dziwactw. Przez chmury kurzu przebijają się niewyraźne kontury ludzi, którzy w brew pozorom nie są tacy sami, nie zaryzykuje nawet stwierdzenia, że są podobni.